Kosmetyczny patriotyzm? Niestety nie

Zastanawiałam się ostatnio dlaczego nie jestem kosmetyczną patriotką. Czy coś mnie zaraża do polskich produktów? Oto wnioski, do których doszłam.

DOSTĘPNOŚĆ

... a raczej jej brak. Jeśli chcę kupić coś z kosmetyków kolorowych Essence, Bourjois, Bobbi Brown, Benefit – wiem gdzie pójść. A gdzie znaleźć marki takie jak Hean, Joko, Celia etc.? Zapewne w maleńkich osiedlowych drogeryjkach, ale nie mam żadnej w okolicy (trochę polskich produktów do makijażu jest co prawda dostępnych w Drogerii Europejskiej w Galerii Krakowskiej, ale wybór jest nieduży). Wydaje mi się dziwne, że firma taka jak na przykład Joko nie inwestuje w promocję swojej marki stawiając szafę produktów w jakiejś sieciowej drogerii czy hipermarkecie lub robiąc wyspę w galerii handlowej. Jasne, rozumiem, że wielkie koncerny po prostu stać na wszelkiego rodzaju reklamę i maksymalnie rozbudowaną sieć dystrybucji, ale czy to nie absurdalne, że w Polsce tak trudno kupić polski kosmetyk? W drogeriach Natura bywają szafy Bell i Pierre Rene, czyli da się zrobić... Vipera – wzorem Inglota – zainwestowała w wyspy w centrach handlowych, jest ich w tej chwili trzynaście w całej Polsce. Efekt? W mojej kosmetyczce pojawiło się kilka nowych produktów tej marki. A mogłyby się tam również znaleźć inne polskie firmy.

Tak, można kupować w internecie. Ale czy to nie absurdalne, że łatwiej kupić produkty krakowskiej Farmony przez internet niż w Krakowie? Swego czasu bardzo chciałam wypróbować żel do mycia twarzy z serii Blue Lagoon i okazał się nie do zdobycia w stacjonarnych krakowskich sklepach. Nie trafiłam też na żaden sklep, który miałby w ofercie wszystkie produkty Miraculum (a siedzibę mają niemal pod moim nosem...). Trochę lepiej z Bielendą (również krakowską!), ale nie idealnie.

I siłą rzeczy, choćby nie wiem jak rewelacyjne były polskie produkty zapewne wybierając nowy róż, puder czy lakier do paznokci znowu sięgnę po obcą markę, bo kupienie polskiego kosmetyku wymaga często zdolności detektywistycznych i łowieckich.

Edit (grudzień 2012): Idzie ku lepszemu, dostępność polskich kosmetyków się poprawia, chociaż nadal nie jest idealnie, szczególnie jeśli chodzi o kolorówkę.


SKŁADY

Być może miałam pecha, ale nie mogę sobie przypomnieć żadnego polskiego kremu, który nie zapchałby mi porów (Edit: kremy La Rose Miraculum się sprawdziły!)... Można trafić na cuda takie jak np. Biała Herbata, Krem bionawilżający do skóry tłustej i mieszanej z linii HerbikaPlant firmy Ziaja. Skład zaczyna się od: Aqua, Glycerin, Paraffinum Liquidum, Isopropyl Myristate. Zapychacze na trzecim i czwartym miejscu i to w kremie dla cery tłustej i mieszanej (podobno nie wszystkich parafina zapycha, mnie niestety tak)?

W ogóle Paraffinum Liquidum (Mineral Oil) zdaje się być powszechnie stosowanym przez polski przemysł kosmetyczny składnikiem. Nie mam jakiejś fobii, ale po prostu mi nie służy. Podobnie jest z Sodium Laureth Sulfate – niełatwo znaleźć szampon, żel pod prysznic czy płyn do higieny intymnej, który by go nie zawierał.


NAZWY I OPISY

Mam wrażenie, że polskim producentom brakuje polotu przy wymyślaniu nazw dla linii produktów, chociaż wierzę, że to zadanie trudne. Co mnie irytuje to fakt, że lubią też udawać, że ich produkty są bardziej ekskluzywne niż w rzeczywistości. Najczęściej uciekają się więc do nazw anglojęzycznych, lub po prostu obco brzmiących, np. Bielenda: Eco Care, Dax Cosmetics: Vulcan Mat, seria Yoskine, Eris: Desing Your Style, Technology Inside Ecology, Bell: Mascara Wow, Eveline: Caviar Prestige, Flos-Lek: For Baby, For Mum, itd. Pozytywnie wyróżnia się Ziaja ze swojsko brzmiącymi nazwami Kozie mleko, Masło kakaowe, Sopot, seriami Rumiankowa, Nagietkowa, Różana etc., a także uroczymi tworami słownymi TinTin, Nuno, HerbikaPlant (niezbyt trafili jednak z Blubel, chyba nie tylko ja widzę inne słowo). Zdarzają się nazwy pretensjonalne, jak Afrodyzjak, Ekstaza, Kawior i trufle czy Mistyczny Poranek Bielendy, Tokyo Lift Eris.

A opisy produktów? Tu się dzieje! L'oreal i jego Kod młodości to nic w porównaniu z twórczością wielu polskich specjalistów od marketingu:
Lirene: "antiox-formula 4D effect", "wektorowy lifting", "Kompleks Retinol-B3 działa wektorowo na obszarach wymagających uniesienia i zwiększenia napięcia skóry, zapewniając efekt liftingu i precyzyjnego modelowania owalu twarzy." (w sam raz, aby wywołać gęsią skórkę u osób, którym w życiu było nie po drodze z naukami ścisłymi...), "kompleks przeciwzmarszczkowy zamknięty w cząsteczkach MicroC–Caps 55+", "kompleks Skin Matt", "nowatorska linia ekskluzywnych kosmetyków dla młodych kobiet , inspirowaną najnowszą technologią i kulturą Japonii",
Miraculum: ogólnie jest dobrze, ale trafiają się kwiatki jak "BIOCOLLAGEN COMPLEX, OVAL SCULPT i TRIPEPTIDE",
Dax Cosmetics: "Zawiera exfolinę – enzym proteolityczny, który ułatwia exfoliację", "Roślinne KOMÓRKI MACIERZYSTE regenerują i chronią DNA komórek skóry przed stresem oksydacyjnym, kwas hialuronowy HAHMW nawilża, Sebumat reguluje pracę gruczołów łojowych i zwęża pory."
Tego typu określenia nic nie znaczą dla klienta, który na opakowaniu szuka znanych mu pojęć i określeń, takich jak "na dzień", "na noc", "pod oczy", "nawilżający", "natłuszczający", "matujący", "oczyszczający", "złuszczający", "kwasy AHA", "witamina", "alantoina", "spf", "wygładzi skórę", "niweluje cienie pod oczami" itd. Mogą go natomiast urazić i zniechęcić do produktu ("jestem za głupia na taki krem").

W ogóle cała ta literatura powoduje, że jakoś trudno mi traktować serio zawartość słoiczka czy tubki. Mam raczej wrażenie, że ktoś mnie próbuje w ten słoiczek czy tubkę nabić.


OPAKOWANIA

Nie wymagam, żeby krem za 8 zł sprzedawano w eleganckim opakowaniu z pompką. Boli mnie jednak, że wiele świetnych produktów zamkniętych jest w tandetnych, niesolidnych i niefunkcjonalnych opakowaniach, które zniechęcają do kupna. Za przykład niech posłużą szampony Farmona – nieatrakcyjne, siermiężne butelki, w dodatku bez nakładki, która zabezpieczałaby przed wylaniem zbyt dużej ilości, czy też "świeże" przecież opakowania Magic Corrector Mix czy Ideal Cover Make Up Kobo, które nie są ani zakręcane, ani zatrzaskiwane, więc wieczko może sobie po prostu spaść (swoją drogą z opakowania korektora schodzi farba). Często też opakowania wykonane są z kiepskiego tworzywa przez co są nietrwałe, pękają, przeciekają i zniechęcają do ponownego zakupu.

Na plus wyróżnia się Eris/Lirene, Miraculum, Eveline, Inglot (na pewno o czymś zapomniałam) – ładne, estetyczne opakowania, dość solidne i nowoczesne.

Niestety niektórzy producenci trochę zbyt mocno nawiązują do opakowań innych marek. Przyjrzyjcie się niektórym szklanym opakowaniom podkładów Joko – nie przypominają Wam trochę za bardzo Double Wear Estee Lauder? A róże Universe nie wyglądają podobnie do produktów Chanel? Balsam Eveline Extra Soft Formuła szwajcarska nie wygląda na hybrydę Formuły norweskiej Neutrogeny i Nivea Soft Nivei? Nowa linia ekskluzywnych kosmetyków Anna Pikura nie ma logo mocno inspirowanego logo Estee Lauder? Opakowanie farby do włosów Delia to już znacznie więcej niż inspiracja opakowaniem farby L'oreal Casting Crème Gloss. Czy polskie firmy naprawdę tak mało w siebie wierzą?

Ale żeby nie było tak smutno, wkrótce zaprezentuję moje polskie kosmetyczne perełki.

2 komentarze:

  1. Świetny post, przeczytałam go z wypiekami na twarzy :) Aż chce się powiedzieć "święta prawda". Niestety masz rację w tym co piszesz. Najbardziej przeszkadza mi chyba ten brak dostępności polskich marek np. od dawna chcę sobie kupić bazę od Joko ale jeszcze nigdzie poza allegro jej nie widziałam :/ Eh szkoda ,że tak jest. Polskie kosmetyki wcale nie są złe.

    OdpowiedzUsuń
  2. Polacy chyba w ogóle mają straszne kompleksy i stąd bierze się ta niechęć do autopromocji, ciągłe próby naśladownictwa. A przecież polskie kosmetyki byłyby chętnie kupowane, choćby dlatego, że polskie. Tylko sami producenci muszą w to uwierzyć i w końcu zacząć sprzedawać...

    A bazę Virtial Joko swego czasu kupiłam w sklepie inermis.pl (polecam tak w ogóle, sprawnie realizują zamówienia). Ale fajnie byłoby po prostu pójść do sklepu i kupić, a przy okazji pooglądać inne rzeczy i przymierzyć się do kolejnych zakupów...

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za Twój kometarz :)